Oczami Mata :
Już dość długo nie widziałem Lissany. W końcu postanowiłem
zrobić jej niespodziankę i pojechałem pod jej szkołę. Godziny mijały, a jej nie
było aż w końcu zobaczyłem dziewczynę z fioletowymi pasemkami.
-Taylor prawda?
-A my się znamy? -pytająco zmarszczyła brwi
-Osobiście nie, ale szukam twojej przyjaciółki.
-I myślisz że to takie proste ty spytasz, a ja odpowiem?
-Z grubsza to tak. -odparłem z zawadjackim uśmieszkiem
-To sorry, ale nic z tego. -powiedziała odwracając się na
pięcie
W ostatniej chwili złapałem ją za przegub ramienia.
-Słuchaj źle zaczęliśmy jestem Mat i naprawdę zależy mi na
Lissanie. Martwię się o nią nie odbiera telefonu.
-Zabije mnie za to, ale dobrze. -mówiąc to wsiadła na motor.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
-No co? Chcesz wiedzieć gdzie jest musisz mnie zabrać ze
sobą.
-Zgoda. To dokąd?- spytałem odpalając maszynę.
-Do szpitala miejskiego. Miała wypadek.
-I wszystko jasne -skwitowałem.
#############
-Jest na 4 piętrze.
-Zaczekaj co tak w ogóle się stało?
Miałem tego dość, żadnych informacji. Myślałem, że sama
zacznie mówić, ale nic takiego nie miało miejsca.
-Jes powiedział mi tyle, że mieli wypadek wybuch samochodu
czy coś w tym stylu. Ane leży od wczoraj nieprzytomna, ale kiedy Jes mógł od
razu do mnie zadzwonił. -powiedziała zmartwiona
-Czekaj chwilę Jes? Chłopak czy co?
-Spokojnie Romeo to tylko brat twojej Julii. -odpowiedziała
z uśmiechem, a ja przełknołem głośno ślinę. No to robi się ciekawie. Jeżeli to
ten kretyn i powiedział jej o naszym incydencie to mam problem
-Choć widzę ją już się obudziła
############
Na początku myślałam, że umarłam. Cieszyłabym się nareszcie
koniec tej chorej gierki. Gdyby nie fakt że muszę odnaleźć rodziców. Ich los
jest w moich rękach kiedy tak myślałam. Zobaczyłam światło i ciemne cienie.
Jednak po chwili cienie wyostrzyły się i nabrały postaci ludzi. Przez chwilę
myślałam, że ta cała sprawa z porwaniem to tylko sen, ale wtedy na krześle obok
zobaczyłam Jesa. Samego. Bez rodziców. Nagle wszystkie wspomnienia wróciły i
wszystko stało się jasne. Samochód, wypadek, ból i wtedy uświadomiłam sobie, że
jestem w szpitalu. Miałam w ciele więcej rurek niż faszerowany indyk na święta.
No dobra może nie było, aż tak źle. Na sali byłam sama, a Jes siedział koło mnie
z głową leżącą na moim łóżku.
-Jes?
-Księżniczko. Nareszcie się obudziłaś. Jak się czujesz?
-Jakby przejechał mnie tir, a wy zamiast mnie ratować
uznaliście, że to dobry pomysł aby zrobić ze mnie faszerowanego indyka.
-uśmiechnęłam się, a moje ciało przeszył lekki ból. Czułam się jak wtedy. Kiedy
to miałam 5 lat, a mama otworzyła sobie wino i wtedy telefon zadzwonił. Mama
poszła go odebrać, zostawiając mnie sam na sam z butelką wina. Kiedy wróciła
opędzlowałam połowę. Byłam nieźle wstawiona dostałam karę na miesiąc, a dwa dni
spędziłam w łóżku.
-O widzę, że ci humor wraca. Czyli już nie długo będziesz
mogła nas opuścić. -w tej chwili zza przeszklonych drzwi wyszedł lekarz w
śnieżno-białym kitlu Na oko 45 lat. Miał łysą połyskującą głowę, a pod nosem
gęste wąsy. Na jego ustach gościł ciepły uśmiech, który prawdopodobnie
przyczynił się do powstawania zmarszczek na jego twarzy.
-Ane, to doktor Collins. Zajął się tobą kiedy tu trafiliśmy.
-A co się tak właściwie stało? -spytałam z ciekawością
-Policja bada sprawę, ale prawdopodobnie wyciek gazu. Twój
brat podpalił go otwierając samochód z pilota. - zmarszczyłam czoło coś tu było
nie tak. Na potwierdzenie moich obaw Jes puścił do mnie oko.
-Siła wybuchu okazała się tak duża, że cisnęła tobą o ziemię
.-serio co za przebiegłość Einsteinie, tyle to sama wiedziałam. -Twoje
obrażenia były niewielkie, na szczęście nie stałaś, aż tak blisko. Chyba dziś
wpiszemy cię do domu, ale pod warunkiem, że będziesz odpoczywać.
-To akurat mogę zrobić.
-To dobrze, a pana proszę o podpisanie dokumentów.
Ledwo wyszli, a na korytarzu pojawiła się Taylor. Co ona tu
robiła? Wparował do pokoju i zamknęła mnie w żelaznym uścisku.
-Masz dożywotni zakaz robienia mi takich numerów. Pryma
aprilis już było w tym roku. -powiedziała uwalniając mnie z klatki jaką stały
się jej ramiona.
- Skąd się tu wzięłaś?
- Powiadomił mnie twój brat a transport zapewnił chłoptaś.
-powiedziała pokazując palcem drzwi - Jak już się nim znudzisz mogę go sobie
wziąć? -spytała puszczając do mnie oko.
- Zastanowię się, ale na razie go nie dostaniesz.
-powiedziałam żartobliwie.
- To ja może pójdę zobaczyć czy nie ma mnie gdzie indziej.
Kiedy zniknęła za drzwiami Mat od razu podszedł do mojego
łóżka i usiadł na krześle opierając ręce na jego oparciu.
-Jak się czujesz?
-Jak po jeździe na całkiem szybkiej karuzeli. A tak w ogóle
gdzie spotkałeś Taylor i skąd wiedziałeś kim ona jest?
-Po pierwsze masz jej zdjęcia na tapecie wyświetlacza, a
adres szkoły na legitymacji. Po drugie nie grzebałem ci w rzeczach, tylko dokonałem
przymusowej rewizji mającej na celu twoje bezpieczeństwo.
-No jasne, ale i tak cieszę się że jesteś.
-Ja też, apropo twojej przyjaciółki, całkiem niezłe z niej
ziółko.
-Jest specyficzna, ale kocham ją jak siostrę, której już nie
mam. -powiedziałam ze smutnym uśmiechem.
-Jak to nie masz?
-Zmarła w wieku 17 lat. Potrącił ją jakiś baran na przejściu
dla pieszych. Nie miała szans. Krwiak w mózgu, śmierć na miejscu. -mówiłam to
jakby od niechcenia ale wróciły wszystkie uczucia.-Nikt oprócz Taylor nie wie,
że widziałam to wszystko. Dlatego też tak kiepsko prowadzę boję się, że mogę
zrobić to samo co ktoś mojej siostrze -mówiąc to odwróciłam wzrok. Mat dotknął
delikatnie mojego policzka, a zaraz złapał mnie za podbródek i odwrócił w swoją
stronę. Powoli zbliżyliśmy się do siebie, a nasze usta złączyły się w lekkim
pocałunku.
-Ekhemmm. Nie przeszkadzam? -zapytał Jes opierając się o
framugę.
-Nie właśnie wychodziłem. -odparł Mat podnosząc się z
krzesła –Zadzwonię.-odpowiedziałam skinieniem głowy. Kiedy Mat mijał drzwi,
myślałam, że się pogryzą. Na szczęście nic się nie stało, a Jes jakby nigdy nic
podszedł do łóżka.
-Dobre wieści. Wieczorem wracamy do domu. -mówił spokojnie
-Co to miało być? Nie nauczyli cię pukać?
- Prosiłem żebyś dała sobie z nim spokój, ale nie
słuchasz.-zaczął się bronić.
- No i co z tego mam własny rozum, a ty nie jesteś moim
ojcem.
- Co nie zmienia faktu, że się o ciebie martwię.
- Dobra, ty nie wnikasz z kim się spotykam ,a ja będę mówić
gdzie idę i o której będę. Zgoda?
- Zgoda, ale musisz jeśli chodzi o chłopaka. -próbuje
stawiać warunki o nie to ja tu jestem od tego.
- Ok, ale to działa w dwie strony.
- Niech będzie.
- Słuchaj mam prośbę przywiózł byś mi jakieś ubrania? Mam
dość tej szpitalnej piżamy.
- Jasne zaraz będę -zaśmiał się
10 minut po jego wyjściu przyszła Taylor.
-Słuchaj mają tu przepiękną galerię dziecięcych rysunków,
może pójdziemy zobaczyć? -zapytała z nadzieją w oczach.
-Jasne, dobrze że mnie już po odpinali. -ledwo stanęłam na
nogach i poczułam, że znów muszę usiąść.-No to chyba na razie mam wf z głowy
-przyjaciółka zaśmiał się -,może weźmiemy ten wózek.
###############
Po kilku chwilach mknęłam już po korytarzu szpitala, pchana
na wózku przez Taylor. Jadąc tak wjechaliśmy do pokoju, który od podłogi po
sufit wyklejony był różnymi rysunkami młodszych i starszych dzieci.
-Naprawdę tu pięknie.
-Tak, ale to był pretekst żeby pogadać. Co się naprawdę
stało? - zastanowiłam się chwilę.
-Wiem tyle, że to nie był wypadek. Słychać było wyraźnie
tykanie.
-Myślisz że to oni?
-Nie wiem, ale wszystko jest możliwe.
-Nie uważasz, że jest to trochę dziwne najpierw zapraszają
cię do gry, która nie ma sensu, a potem chcą cię zabić? -mówiąc gestykulowała
rękami.
-Oni nie próbowali mnie zabić, bo mogli odpalić kiedy
byłabym w samochodzie. To raczej było
Niechcący wpadając na tego bloga przeczytałam najpierw rozdział 10 i teraz muszę cofnąć się do pierwszego bo naprawdę mnie zachęcił :)
OdpowiedzUsuńŚwietna sprawa!
Zapraszam do mnie, livinmemories.blogspot.com
Moje opowiadanko jest o Candice której zycie to kłopoty z prawem i rodziną, miłością i zaufaniem. Znajduje się jeden odważny, (czy głupi) który za wszelką cenę chce jej pomóc...